• archiv

Dania nie chce wyjaśnić, dlaczego zginął Daniel

 Image
22-letni Daniel Kłobucki z Opola zginął 10 miesięcy temu podczas pracy w Danii. Jego rodzicom do dziś nikt nie wyjaśnił, dlaczego doszło do tragedii. Jak dotąd, nikt też nie został ukarany za śmierć chłopaka

- Od dziesięciu miesięcy walczymy o jakiekolwiek informacje. Nie wiemy nawet, czy policja prowadzi dochodzenie. Nikt nam nie powiedział, co się wtedy stało i kto jest winny - mówią rodzice Daniela. - Wysłaliśmy do polskiego konsulatu dwa pisma i dwa e-maile. Do dziś nikt nawet nie oddzwonił - dodają.

Radca prawny Kłobuckich Agata Strózik rozkłada tylko ręce: - To niebywałe, by przez blisko rok nie można było wydobyć żadnej informacji od organów administracyjnych - przyznaje.

Czemu doszło do tragedii?

Daniel do pracy w Danii wyjechał w sierpniu ub. roku. Zajmował się rozwożeniem gazet na skuterze dla firmy Nordtrans. - Dobrze zarabiał, podobała mu się ta praca, a Danią był zachwycony. Martwiłam się o niego, bo pracował w nocy. Ale zawsze nas uspokajał. Mówił, że o tej porze na jego trasie właściwie nic nie jeździ - wspomina pani Jolanta Kłobucka.

12 października ub. roku o 3 nad ranem na jednym ze skrzyżowań we Frederikssund, prowincjonalnym duńskim miasteczku, Daniel wpadł pod sześciotonową ciężarówkę. Według duńskiej policji wyjechał z podporządkowanej uliczki wprost pod nadjeżdżającą ciężarówkę.

Huk zderzenia usłyszała dwójka Duńczyków. Wybiegli z mieszkań, ale nic nie dało się już zrobić. Daniel miał złamany kręgosłup i śmiertelne urazy czaszki. Tyle dotąd wiedzieli Kłobuccy.

Tymczasem ustaliliśmy, że już po wypadku policja wykazała, że kierowca ciężarówki przekroczył dopuszczalną prędkość. Powinien jechać do 50 km/h, a miał na liczniku 72. Po przeglądzie skutera Daniela okazało się ponadto, że miał uszkodzone hamulce. W skuterze, jaki dała mu firma, brakowało też ogranicznika prędkości. W Danii jest on bezwzględnie wymagany.

18 grudnia ub. roku policja oskarżyła kierowcę ciężarówki o to, że za szybko jechał. A firmę Daniela o to, że hamulce w skuterze były niesprawne, a ogranicznik prędkości zdjęty.

Policja wierzy firmie, pracowników ignoruje

Kierowca ciężarówki otrzymał mandat w wysokości 1000 koron duńskich, czyli ok. 500 zł. Taką samą karę zapłacił Peter Dahl, właściciel Nordtransu, za wydanie pracownikowi nielegalnego skutera. Pieniądze mają zostać przeznaczone na cele społeczne.

Rodziny Daniela o tych zarzutach ani o karach nikt nie powiadomił.

Dlaczego duńska policja postawiła zarzuty tylko za złamanie prawa drogowego? Dlaczego nie było śledztwa w sprawie o narażenie na utratę życia przez właściciela oraz o złamanie prawa pracy? Według oświadczenia policji z Frederikssund dlatego, że właściciel Nordtransu oświadczył, że nie wiedział o uszkodzonych hamulcach. Jego zdaniem też Daniel sam zdjął ze skutera ogranicznik prędkości.

Tymczasem dotarliśmy do Marcina Badowskiego z Opola, który razem z Danielem rozwoził gazety w firmie Petera Dahla. - Mówiłem policjantom po tym wypadku, że wiele razy w firmie zgłaszałem źle działające hamulce w skuterach. To jednak nikogo nie interesowało. Zapewniałem też policję, że mogę w tej sprawie zeznawać, ale zostałem zignorowany - zapewnia Marcin.

Mówi, że twierdzenia Petera Dahla, iż pracownicy sami zdejmowali ograniczniki prędkości, to wierutne kłamstwo.

Twierdzi, że zły stan skuterów w ich firmie nie był dla nikogo tajemnicą. - Dało się na nich jeździć, bo kiedy wozimy gazetki od domu do domu, to jedziemy wolno. Ale na normalnej drodze, kiedy czasami człowiek zapomniał i nacisnąć gaz, to bywało niebezpiecznie. Nasz szef tym się nie interesował - twierdzi Marcin.

Tymczasem policja z Frederikssund twierdzi, że nic nie wie o Marcinie Badowskim ani o tym, że chciał zeznawać w tej sprawie.

Związki zawodowe się tym zajmą

- Nie zginął pies na drodze, tylko nasz syn. Nawet jeżeli będziemy musieli poświęcić resztę naszego życia na wyjaśnianie prawdy, to nie spoczniemy - zapewniają Jolanta i Paweł Kłobuccy.

Mówią, że w Danii od początku nie mogli liczyć na pomoc. - Gdy przelecieliśmy po ciało syna, wszyscy nas tylko pytali, czy zależy nam na odszkodowaniu. Pieniądze były dla nich najważniejsze. Peter Dahl złożył z nami kwiaty na miejscu wypadku i powiedział, że jest mu strasznie przykro. I że tak go zestresowała ta sprawa, że musi na tydzień z rodziną wyjechać, by odpocząć. I tyle - wspominają Kłobuccy.

Mają też żal do polskiej ambasady, że kompletnie ich zlekceważyła. Pracownik sekretariatu ambasady, który zastrzegł, by nie podawać jego nazwiska, twierdzi, że to niemożliwe, by Kłobuccy nie dostali odpowiedzi na wysłane pisma. - Konsulat cały czas monitoruje tę sprawę, ale musimy czekać. Duński urząd ds. wypadków przy pracy ma 12 miesięcy na zapoznanie się ze sprawą i podjęcie decyzji np. o przyznaniu odszkodowania - wyjaśnia.

Rodzice Daniela zapowiadają, że pozwą do sądu właściciela Nordtransu i duńską policję. Sprawę opieszałości polskiego konsulatu skierują do Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Największy duński związek zawodowy 3F uważa, że zarówno działania policji, jak i wymierzone kary są skandaliczne. Zapowiada, że pomoże rodzicom Daniela w domaganiu się o ukaranie winnych śmierci ich syna.

Źródło: Gazeta Wyborcza Opole
  • Kliknięć: 33603
0
0
0
s2sdefault